poniedziałek, 31 października 2011

Polowanie na wróble: Chiny patrzą na USA i ZSRR

28 stycznia 1979 roku Zbig przyjął na kolacji w swym domu w McLean Denga, pierwszego przywódcę komunistycznych Chin, który odwiedził stolicę USA. Pito wspomnianą już ulubioną wódkę Breżniewa, prezent dla Zbiga od Dobrynina. Gospodarz w którymś momencie powiedział, że normalizacja stosunków z Pekinem była dla prezydenta Cartera dość kosztowna, bo napotkała opory ze strony zwolenników Chin narodowych. Spytał swego gościa, czy nie miał podobnych kłopotów u siebie. Deng bez chwili namysłu odparował:
Tak, miałem, były sprzeciwy w prowincji Tajwan”.

W rozmowach z Carterem Deng nie tracił czasu na dyplomatyczne niuanse. Krytykował działania Sowietów w południowej Azji i na BliskimWschodzie oraz namawiał do amerykańsko-chińskiej współpracy przeciw Moskwie, nie proponując formalnego sojuszu. Owijanie w bawełnę nie było potrzebne, ponieważ wizytę Denga w Waszyngtonie poprzedziły jego długie rozmowy z Brzezińskim. Znalazł w nim bratnią duszę.

Obiad z przywódcą Chin Dengiem Xiaopingiem (siedzi w środku) w prywatnym domu Zbigniewa Brzezińskiego (po lewej stronie Denga), Waszyngton, styczeń 1979 roku
Pięć lat później, w grudniu 1983 roku, poznałem Zbiga na kolacji w Falls Church u wspólnych przyjaciół. Gospodarzem wieczoru był emerytowany generał lotnictwa William Y. Smith, przyjaciel Brzezińskiego od początku lat 50., były zastępca dowódcy amerykańskich sił zbrojnych w Europie. A gospodynią jego żona Maria, podobnie jak „Muszka” Brzeziński Czeszka z pochodzenia. Obie panie dzieliły kiedyś pokój w akademiku w Wellseley. To wtedy Zbig opowiedział mi o uwiecznionym na słynnym zdjęciu spotkaniu z Ojcem Świętym niedługo po jego wyborze.

Był to trzeci rok prezydentury Reagana i czas nowych napięć amerykańsko-sowieckich. Sowieci dopiero co zestrzelili koreański samolot pasażerski 007, który ponoć wzięli za maszynę szpiegowską. Reagan rozważał nowy system obrony przeciwrakietowej, który media nazwały Wojnami Gwiezdnymi.

Gdy wstaliśmy od stołu, spytałem Brzezińskiego, co sądzi o polityce zagranicznej Reagana, o pomyśle Wojen Gwiezdnych i narzuceniu Kremlowi wyścigu zbrojeń. Brzeziński usmiechnął się:
– Wróciłem niedawno z Pekinu, gdzie to samo pytanie zadałem Deng Xiaopingowi. Na pytanie odpowiedział pytaniem – czy wiem, jak Chińczycy polują na wróble. Byłem nieco zaskoczony, choć przywykłem, że starzy mądrzy Chińczycy rzadko odpowiadają wprost. Gdy przyznałem, że nie wiem, Deng mnie oświecił: „Nie pozwalamy im usiąść na gałęzi. Wiecznie je przeganiamy, aby nie miały czasu odetchnąć”.
W ten sposób chiński przywódca wyraził aprobatę dla polityki Reagana.

czwartek, 27 października 2011

Zbig, czyli wróg publiczny numer 1

Większą część dojrzałego życia spędziłem na układaniu strategii rozmontowywania bloku sowieckiego” – powiedział Brzeziński w rozmowie z Brentem Scowcroftem i Davidem Ignatiusem. W Moskwie akurat to stwierdzenie nikogo nie zaskoczyło.

Brzeziński nie dłubał w nieskończoność w archiwach, jak jedni, nie pocił się przez dwanaście lat nad książką, jak inni. Nie pisał do szuflady. A gdy mówił, to nie szeptem. Pisał i publikował dużo. Mówił głośno i wyraźnie. Bez zawiłych figur retorycznych i trudnych od rozszyfrowania alegorii. Wiadomo było, co mu się podoba, a co nie, i dlaczego. Co pochwala, a co potępia. W Moskwie szybko zaczęto mu się bacznie przyglądać. Bo Sowieci w sposób o wiele bardziej zdyscyplinowany analizowali Amerykę niż Ameryka Związek Radziecki. Jako dyrektor Instytut Badań nad Komunizmem na nowojorskim uniwersytecie Columbia Brzeziński okazał się nie tylko zdolnym i niesłychanie płodnym badaczem, ale bardzo szybko stał się cenionym doradcą politycznym.

Niechęć Moskwy do Brzezińskiego nietrudno zrozumieć. Przystawiał jej nieustannie pod nos zwierciadło, aby mogła się w nim obejrzeć. Najpierw analizował totalitaryzm z jego nieludzkimi mechanizmami upodlenia i destrukcji ludzkiej godności. Przypominał to, co w ZSRR chcieliby zapomnieć: straszne lata stalinizmu, czystki, deportacje całych narodów. Co gorsza, przyrównywał ich system do totalitarnej władzy Hitlera. To było dla nich nie do przełknięcia. Oni, którzy kosztem ogromnych ofiar bohaterskiej wojny ojczyźnianej ocalili ludzkość, teraz są stawiani w jednym szeregu z tymi, przed którymi ocalili świat? To musiało boleć.

To, co się działo za Stalina – pisał Brzeziński w „Wielkim bankructwie” – terror, masowe niszczenie własnego narodu, paranoiczna likwidacja potencjalnych wrogów, a nawet sojuszników, to nie wypaczenia systemu, ale jego istota.

Stalin nie zdradził Lenina. Był jego wiernym kontynuatorem. Brzeziński konfiskował komunizmowi listki figowe. Obnażał jego rdzeń. Pisał o autokratycznych tradycjach Rosji, o podobieństwie centralizacji decyzji i roli przemocy w Rosji przed rewolucją 1917 roku i po niej, kwestionując pogląd, że rewolucja była dramatycznym zerwaniem z przeszłością, jak twierdzili Rosjanie. Pokazywał bolesną świadomość braku możliwości, co uderzyło go wśród studentów, których spotkał w czasie pobytu w ZSRR w 1956 roku.

A potem z chłodną precyzją demaskował dwie fundamentalne słabości ZSRR: immanentną niesprawność gospodarki i fermentujące pod cienką skorupą konflikty narodowościowe. Pokazywał karykaturalną chełpliwość Chruszczowa i jego zapowiedzi przegonienia Ameryki, „pogrzebania kapitalizmu”. Brzeziński pisał o stalinizmie w zastoju, o zmarnowanych szansach demokratyzacji i modernizacji, co być może niektórzy na Kremlu sami czuli, ale nie mieli odwagi o tym mówić, a też brakowało im przekonania, że zmiany są konieczne i że są możliwe. Nie szydził, ale to, co pisał, można był odebrać jak szyderstwo.

Zapraszamy do odwiedzenia profilu Lubowskiego w portalu Facebook.

środa, 26 października 2011

Jeszcze za nami zatęsknicie...

Latem 1980 roku Brzezińskiego obudził o trzeciej w nocy jego asystent wojskowy William Odom. Dzwonił z wiadomością, że 220 sowieckich rakiet leci w kierunku Stanów Zjednoczonych. Zbig świadom, że prezydent ma od trzech do siedmiu minut na wydanie rozkazu o kontrataku, polecił Odomowi potwierdzić tę wiadomość i upewnić się, że amerykańskie lotnictwo jest gotowe do startu, zanim obudzi prezydenta. Odom zadzwonił ponownie; tym razem informował, że Sowieci wystrzelili 2200 rakiet, czyli rozpoczęli frontalny zmasowany atak.

W lipcu 2011 roku przy stoliku w greckiej restauracji Zbig tak wspomina to wydarzenie: Nie jestem bohaterem, ale tym razem byłem spokojny. Wiedziałem, że jeśli to prawda, to za pół godziny i ja, i moi najbliżsi, i Waszyngton, i większość Ameryki przestaniemy istnieć. Chciałem być pewien, że będziemy mieć towarzystwo.

Minutę przed obudzeniem prezydenta asystent zakomunikował, że inne systemy alarmowe nie zarejestrowały żadnej aktywności sowieckiej. Brzeziński nie niepokoił nawet żony. Wrócił do łóżka.
Takie były realia zimnej wojny.

Jeszcze za nami zatęsknicie” – powiedział Georgij Arbatow, przez lata doradca sowieckich przywódców, dobry znawca Ameryki, gdy rozpadał się ZSRR. Brzeziński nie tęskni ani za Politbiurem, ani za Układem Warszawskim, ani za sowieckimi dywizjami rozsianymi po całym świecie. Nie tęskni też za KGB, która wprawdzie oficjalnie dokończyła żywota kilka tygodni wcześniej niż ZSRR, ale której aparat ma się znakomicie. Niepokoiła go jednak fala samozadowolenia, poczucie, że, jak mówi, "możemy rozsiąść się w fotelu i napawać nowym imperialnym statusem, który zstąpił na nas 25 grudnia 1991 roku”, kiedy opuszczono czerwoną flagę na Kremlu i Związek Radziecki przeszedł do historii.

Zapraszamy do odwiedzenia profilu Lubowskiego w portalu Facebook.

poniedziałek, 24 października 2011

Anegdoty, plotki, pomówienia #1

W przypadku tak znanej osoby jak Zbigniew Brzeziński jest rzeczą naturalną, że na przestrzeni lat powstało mnóstwo anegdot, plotek czy nawet pomówień. Co ciekawe, wielu Amerykanów ze szczytów władzy czy biznesu wciąż "pamięta" o rzeczach, które nigdy nie miały miejsca... Cóż, widocznie tak jest skonstruowana pamięć ludzka, że fakty nie mogą zetrzeć śladu pozostawionego przez wystarczająco wiele razy powtórzoną nieprawdę...

Watykan, październik 1978 roku. Jan Paweł II uśmiecha się po szelmowsku od ucha do ucha, mówiąc: „Dziękuję, panie profesorze. Rozumiem, że to panu zawdzięczam pracę w Stolicy Piotrowej”. Brzeziński też się śmieje. Karol Wojtyła czyni oczywiście aluzję do kolportowanej przez Moskwę teorii, że wybór Polaka na papieża nie był przypadkiem, że na decyzję kardynalskiego konklawe wpływ miał Waszyngton, upatrując w papieżu-Polaku narzędzia do walki z Sowietami, a historii pomogła Centralna Agencja Wywiadowcza.

Brzeziński wspomina tę rozmowę z odrobiną wzruszenia, ale nie jest w stanie powstrzymać chichotu. Kolejna spiskowa teoria była albo produktem paranoi, albo tylko jedną z wielu prób robienia światu wody z mózgu, choć jak pokazało życie, fakt, że zwierzchnikiem potężnego Kościoła katolickiego na świecie i doradcą prezydenta najpotężniejszego w świecie mocarstwa byli ludzie urodzeni w Polsce, nie pozostał bez znaczenia dla buntu polskich robotników przeciw komunistycznej tyranii.

Kilka miesięcy później Deng Xiaoping, faktyczny lider Chin po śmierci Mao, ledwo się rozpakował w Blair House naprzeciwko Białego Domu, gdy na swą pierwszą kolację w Ameryce rusza do domu państwa Brzezińskich. Do stołu podają dzieci doradcy prezydenta Cartera, menu jest amerykańskie, ale gospodarz na wzmocnienie serwuje rosyjską wódkę, prezent od sowieckiego ambasadora Dobrynina. Komunista-heretyk jest rozbawiony, gdy antykomunista Brzeziński mówi mu, że piją ulubiony trunek komunisty Breżniewa.

Już teraz możesz zadać pytanie Lubowskiemu na temat książki w portalu Wisdio.com - pytanie zostanie przesłane do autora. Zapraszamy do odwiedzenia profilu Lubowskiego w portalu Facebook.

sobota, 22 października 2011

Henry Kissinger a Zbigniew Brzeziński

Dwóch wybitnych polityków. Dwa różne charaktery. Dwie odmienne strategie i dwa spojrzenia na świat. Henry Kissinger i Zbigniew Brzeziński.

W Izra­elu krą­żył dow­cip:
Kis­sin­ger zostaje swa­tem i powiada bied­nemu chłopu, że zna­lazł świetną żonę dla jego syna. „Nigdy nie wtrą­cam się w życie pry­watne syna” – mówi chłop. „Ale dziew­czyna jest córką lorda Rot­szylda” – mówi Kis­sin­ger. „A, w takim razie…” – mówi chłop.
Kis­sin­ger idzie do Rot­szylda i powiada, że zna­lazł ide­al­nego męża dla jego córki. „Ale ona jest za młoda” – pro­te­stuje lord. „Ale chło­pak jest wice­pre­zy­den­tem Banku Świa­to­wego” – ripo­stuje Kis­sin­ger. „A, w takim razie…”.
Kis­sin­ger odwie­dza więc pre­zy­denta Banku Świa­to­wego: „Mam dla cie­bie świet­nego wice­pre­zy­denta”. „Ale my nie potrze­bu­jemy żadnego” – sły­szy. „Ale to jest zięć lorda Rotszylda…”.

Itz­chak Rabin powie­dział kie­dyś: „Kis­sin­ger miał met­ter­ni­chow­ski spo­sób mówie­nia wyłącz­nie pół­prawd. Nie kła­mał. Stra­ciłby wia­ry­god­ność. Nie mówił całej prawdy”. Simon Peres powie­dział Rabi­nowi: „Przy całym należ­nym sza­cunku dla Kis­sin­gera, jest to naj­bar­dziej pokrętny czło­wiek, jakiego spotkałem”.

Hans Mor­gen­thau, któ­rego Kis­sin­ger nazywa swym nauczy­cie­lem i przy­ja­cie­lem, czo­łowy wyznawca „reali­stycz­nego” podej­ścia do poli­tyki zagra­nicz­nej, mówił kie­dyś o stylu Kis­sin­gera: „Henry ma zdu­mie­wa­jący dar prze­ista­cza­nia się w każ­dej sto­licy, do któ­rej przy­bywa, w jej przy­ja­ciela i pro­mo­tora. Taki spo­sób dyplo­ma­cji począt­kowo działa, ale nie­bez­pie­czeń­stwo poja­wia się wów­czas, gdy kraje mają dobre sto­sunki i roz­ma­wiają ze sobą”.

Z sio­dła wiel­kiej poli­tyki wysa­dziła Kis­sin­gera u szczytu sławy porażka pre­zy­denta Forda w batalii z Jimmy’m Car­te­rem. Miej­sce archi­tekta poli­tyki zagra­nicz­nej Ame­ryki zajął inny natu­ra­li­zo­wany Ame­ry­ka­nin, Zbi­gniew Brzeziński.

Media nie oparły się poku­sie ana­lo­gii mię­dzy Kis­sin­ge­rem i Brze­ziń­skim. Kolejny pro­fe­sor (tym razem z Colum­bii) z wyraź­nym akcen­tem (pol­skim) ścią­gnięty do Waszyng­tonu, aby stwo­rzyć glo­balną stra­te­gię dla nowego głów­no­do­wo­dzą­cego. Dwaj imi­granci ze środka Europy. Jeden musiał stam­tąd ucie­kać, drugi nie mógł tam wró­cić. Drogę do nie­zwy­kłej kariery zaczęli w tym samym miej­scu, na Harvar­dzie. Potem poszli innymi ścież­kami, aby tra­fić w to samo miej­sce – do Bia­łego Domu. I tu koń­czą się podo­bień­stwa, a zaczy­nają różnice.

Kis­sin­ger cedzi słowa, jakby ich mozol­nie szu­kał w zaka­mar­kach pamięci, a potem z roz­ko­szą prze­żuwa. Brze­ziń­ski strzela nimi jak z kara­binu maszy­no­wego, dawno zała­do­wa­nego i cze­ka­ją­cego tylko na naci­śnię­cie spu­stu. Jeden owija wszystko mister­nie w bawełnę, drugi wali pro­sto z mostu. Brze­ziń­ski chciał świat zmie­niać, hamo­wać mocar­stwowe aspi­ra­cje Kremla, bo wie­dział że nie mają gra­nic. Spo­ty­kał się z dysy­den­tami, wspie­rał Wolną Europę i Radio Swo­boda. Kis­sin­ger chciał zakle­pać panu­jący porzą­dek, doga­dać się z opo­nen­tem, podzie­lić strefy wpły­wów i nie zaglą­dać sobie nawza­jem pod koł­drę. Roz­ma­wiać tylko z tymi, co się liczą. Nie tra­cić czasu na słab­szych. Dla­tego nie zna­lazł go dla Alek­san­dra Soł­że­ni­cyna, co wypo­mi­nał mu ostro Ronald Reagan.

Wielu opa­dła szczęka, gdy w listo­pa­dzie 2002 roku pre­zy­dent Geo­rge W. Bush wybrał Kis­sin­gera na prze­wod­ni­czą­cego nie­za­leż­nej komi­sji Kon­gresu do spraw zba­da­nia nie­do­stat­ków w sys­te­mie bez­pie­czeń­stwa pań­stwa, które umoż­li­wiły atak ter­ro­ry­styczny na Ame­rykę 11 wrze­śnia 2001. Mark Shield, znany komen­ta­tor tele­wi­zyjny, napi­sał wów­czas, że to to tak, jakby księ­ciu Dra­kuli powie­rzyć nad­zór nad ban­kiem krwi.

W 2002 roku Chri­sto­pher Hit­chens opu­bli­ko­wał książkę pod tytu­łem „The Trial of Henry Kis­sin­ger” (Pro­ces Henry Kis­sin­gera) z tezą, że Kis­sin­ger to zbrod­niarz wojenny i gdyby nie to, że był sze­fem ame­ry­kań­skiej dyplo­ma­cji i gdyby nie jego świetne konek­sje, podzie­liłby los Slo­bo­dana Milo­se­vica i tra­fił przed try­bu­nał w Hadze. Hit­chens przy­po­mina nie tylko Chile, Laos, Kam­bo­dżę, Wiet­nam, ale także krwawą inwa­zję Wschod­niego Timoru doko­naną w 1975 roku przez Indo­ne­zję za wyraź­nym przy­zwo­le­niem Kis­sin­gera (i pre­zy­denta Forda).

Jedno jest pewne: o duecie Nixon-Kissinger (nie tylko z racji afery Watergate) wiemy bardzo dużo. O zasługach Cartera i Zbigniewa Brzezińskiego wiemy niewiele.

piątek, 21 października 2011

Zestrzelić samoloty Izraela?

Zbigniew Brzeziński jest politykiem kontrowersyjnym. Wiele razy zaskakiwał swoimi wypowiedziami. Nie inaczej było w czasie, kiedy USA rozważały atak na Iran.

Neokonserwatyści mówili i pisali, że tak długo jak nie zniknie zagrożenie nuklearne Izraela ze strony Iranu, tak długo trzeba się liczyć z możliwością izraelskiego ataku na Iran. John Bolton, w administracji G.W. Busha zastępca sekretarza stanu, a potem ambasador przy ONZ ubolewał, że Izrael nie podjął takiej akcji przed końcem kadencji republikańskiego prezydenta, ponieważ Barack Obama jest przeciwny atakowi i mniej przyjazny twardej polityce Tel Awiwu.

We wrześniu 2009 roku, w wywiadzie dla the Daily Beast, popularnego portalu internetowego, Brzeziński sugerował, że prezydent Obama powinien uprzedzić Izrael o reakcji USA na taką ewentualność.
- Nie jesteśmy w końcu bezradnymi małymi dziećmi – powiedział. Muszą przelecieć nad kontrolowaną przez nas przestrzenią powietrzną Iraku. Czy będziemy siedzieć i przypatrywać się temu? Musimy być poważni, gdy idzie o pozbawienie ich tego prawa. Odmowa nie kończy się na retoryce. Jeśli przelatują, to musimy wzbić się w powietrze i stawić im czoła. Mają do wyboru: zawrócić albo nie. Nikt tego sobie nie życzy, ale to mogłoby być lustrzane odbicie sytuacji z „Liberty” [USS Liberty, okręt amerykańskiej marynarki zaatakowany przez pomyłkę przez lotnictwo Izraela w trakcie Wojny Sześciodniowej 1967 roku - przyp. moje].

Innymi słowy, Brzeziński rozważał zestrzelenie izraelskich samolotów przez lotnictwo USA - trudno było interpretować to inaczej...

Już teraz możesz zadać pytanie Lubowskiemu na temat książki w portalu Wisdio.com - pytanie zostanie przesłane do autora. Zapraszamy do odwiedzenia profilu Lubowskiego w portalu Facebook.

niedziela, 16 października 2011

Biografia Zbigniewa Brzezińskiego "Zbig. Człowiek, który podminował Kreml"

4 listopada 2011 ukaże się najnowsza książka Andrzeja Lubowskiego "Zbig. Człowiek, który podminował Kreml." Jest to biografia Zbigniewa Brzezińskiego. Premiera planowana jest w czasie jesiennych Targów Książki w Krakowie.

Już teraz możesz zadać pytanie Lubowskiemu na temat książki w portalu Wisdio.com - pytanie zostanie przesłane do autora.

W swojej książce Lubowski stara się przybliżyć osobę Zbigniewa Brzezińskiego jako człowieka z krwi i kości. Przy jej pisaniu skorzystał z wielu nigdy wcześniej niepublikowanych dokumentów, m.in. tajnej korespondencji Brzezińskiego z prezydentem Jimmy Carterem, którą udostępnił mu Zbig. "Nie miał jeszcze trzydziestki, gdy doradzał Kennedy’emu. Pół wieku później Barackowi Obamie. A w międzyczasie wykładał na prestiżowych uczelniach, napisał kilkanaście książek i setki artykułów. Budzi uczucia dalekie od umiarkowania, od adoracji po nieskrywaną nienawiść. Stał się bohaterem spiskowych teorii, przyklejano mu wszelkie możliwe etykietki. Dla jednych to najnowsze wcielenie Rasputina, dla innych niebezpieczny mason, albo doktor Strangelove z czarnej komedii Kubricka o szaleńczej próbie wywołania wojny nuklearnej. Dla jeszcze innych to ojciec chrzestny Al Kaidy. Słowem - wyjątkowy szwarccharakter. Sporo jak na jednego gościa.

Brzeziński to jedna z najciekawszych postaci w polityce USA czasów zimnej wojny. Kto wie, czy ZSRR upadłby tak szybko, gdyby nie polityka poszanowania praw człowieka zainicjowana przez Cartera. A przecież jego głównym doradcą był Zbig Brzeziński. 

Intrygował mnie od dawna. I nie przestał. Dlatego napisałem tę książkę. Ani biografię, ani analizę dorobku naukowego, choć jest w niej szczypta i jednego, i drugiego. I o życiu, i o poglądach. Jak to się stało, że rzucony przez wojnę w dalekie strony młody chłopak z Warszawy - w kraju rodziców spędził tylko trzy lata - którego atak Hitlera na Polskę zastał w wieku 11 lat w Kanadzie, kilkanaście lat później analizował świat w sposób, który przykuł uwagę Waszyngtonu, i nie tylko? Jego rad szukało, w sposób mniej lub bardziej formalny, co najmniej sześciu prezydentów Stanów Zjednoczonych. Co sprawiło, że znalazł się tam, gdzie się znalazł? To, że Ameryka jest krajem szeroko otwartym nie oznacza, że łatwo się tam wchodzi na korytarze władzy. A tym, którzy weszli, jeszcze łatwiej się w nich zaplątać, i szybko z nich wypaść.

Korci mnie, aby sięgnąć do porównania z Clintem Eastwoodem, który na ekranie nie tylko się nie starzeje, ale nabiera nowych wartości, choć byłaby to pewno analogia kiepska z jednego przynajmniej powodu. Eastwood zdobył wcześnie sławę, ale musiał długo czekać na szacunek. Brzeziński w bardzo młodym wieku zyskał niezwykły szacunek, którego nigdy nie utracił."

Zapraszamy do odwiedzenia profilu Lubowskiego w portalu Facebook.

Premiera 4.11 na Targach Książki w Krakowie. Zapraszamy na spotkanie z Andrzejem Lubowskim.